Ekonomia rozróżnia pojęcia wzrostu i rozwoju gospodarczego. Ten pierwszy stosuje się do opisania zmian ilościowych, ten drugi natomiast do opisania zmian jakościowych. W Polsce jest dziś bardzo silne dążenie do silnego wzrostu. Mamy mieć więcej autostrad, samochodów, lotnisk, budynków itp. Każdy kto krytykuje takie podejście uznawany jest za wroga postępu i modernizacji.
Takie nastawienie może nas jednak sprowadzić na manowce, gdyż wzrost nie zawsze oznacza rozwój. Bardzo boleśnie przekonali się o tym Hiszpanie. Ich kraj przez ostanie dwie, trzy dekady, od czasu przystąpienia do Wspólnot Europejskich, przeżywał bardzo silny wzrost. Dziś okazuje się, że parcie w jego kierunku, czasami wbrew zdrowemu rozsądkowi doprowadziło do powstania mnóstwa obiektów, które nie są nikomu do potrzebne. Jest ich więcej, ale nie sprawiają, że życie w Hiszpanii jest lepsze.
Podobną drogą kroczy dziś Polska. Budujemy coraz więcej autostrad, lotnisk, domów, kupujemy coraz więcej samochodów. Wydajemy na to mnóstwo pieniędzy. Teoretycznie żyje nam się coraz lepiej. Teoretycznie, bo wprawdzie zaspokajamy potrzeby, o których wypełnieniu mogliśmy wcześniej tylko pomarzyć, ale sposób w jaki to robimy sprawia, że powstaje mnóstwo nowych problemów, z których istnienia teraz nie zadajemy sobie sprawy. Jednym z takich problemów jest np. rozlewanie się miast, które co gorsza jest usankcjonowane prawem, bo w Polsce prawo własności i prawo do zabudowy nie są rozdzielone, a oficjalne dokumenty planistyczne gmin dopuszczają budowę domów dla 300mln mieszkańców.
Hiszpanie już wiedzą co oznacza wzrost, który nie jest ukierunkowany na rozwój. Możemy im jednak pozazdrościć tego, że u nich przynajmniej jest wymóg tworzenia planów nowych dzielnic zanim je się zabuduje. W Polsce mamy zupełną wolnoamerykankę (choć to określenie nie do końca jest na miejscu, bo w USA istnieje jednak jakieś planowanie). Inicjatywa Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju (patrz artykuł) ma szansę to zmienić, choć i to nie jest pewne. Są przecież w Polsce gminy, takie jak podwarszawska Lesznowola, które wprawdzie mają bardzo dużo planów zagospodarowania, ale są one tak życzliwe inwestorom, że w praktyce nie spełniają swojej podstawowej funkcji jaką jest kształtowanie ładu przestrzennego.
Co zrobić, żeby nie stać się drugą Hiszpanią? Przede wszystkim trzeba zejść z wytyczonej przez nią drogi i pójść inną np. taką, którą idzie dużo bliższa nam Dania. Duńczycy stawiają przede wszystkim na planowanie spójne i perspektywiczne. Właśnie dlatego region Kopenhagi rozwija się według planu przyjętego w latach 50-tych XX wieku, który jest oczywiście modyfikowany wraz ze zmianami w otaczającym świecie. Tak zwany Finger Plan zakłada, że miasto budowane jest na zasadzie zwartego rdzenia – dłoni, z dominującą komunikacją pieszą, rowerową i zbiorową oraz palców – miast zbudowanych wokół wybiegających z miasta linii kolejowych, które umożliwiają komunikację bez korzystania z samochodu. Pomiędzy “palcami” leżą otwarte tereny rolne i leśne.
Którą drogą pójdzie Polska? Drogą wzrostu tak jak Hiszpania? Czy drogą rozwoju, tak jak Dania? Odpowiedź na to pytanie w dużej mierze zdefiniuje to w jaki sposób będzie nam się żyło oraz to czy w ogóle ktoś będzie jeszcze chciał w Polsce mieszkać.
Zdjęcie w nagłówku zaczerpnięte z Pixabay na licencji CC0 Public Domain autorstwa tassilo111.