Zamach na Banacha!

Nie ma podobno mieszkańca Warszawy, który chociaż jeden raz w życiu nie kupiłby czegoś w Spółdzielni Hale Banacha (SHB) na Ochocie, przy Grójeckiej 95, albo przynajmniej nie był tam z ciekawości. Postrzegane są one bowiem jako istniejące „od zawsze”, podobnie jak Hala Mirowska i Kopińska… Mówi się też — i to jest największy magnes — że „u Banacha” wszystko można kupić, oprócz tandety, bo w razie jakościowej wpadki rodzina wybitnego polskiego matematyka Stefana Banacha odebrałaby spółdzielni tak zacnego patrona.

Decyzja budowy spółdzielczych hal na Ochocie miała charakter polityczny. Nie wnikając w szczegóły… Spółdzielnia Spożywców „Społem” otrzymała w 1982 roku polecenie władz, któremu nikt się nie śmiał wtedy sprzeciwić, zbudowania dwóch hal handlowych, na działkach będących własnością miasta stołecznego Warszawy. Po transformacji ustrojowej na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych prawnicy, na wniosek Spółdzielni Mieszkaniowej na Rakowcu — która twierdzi, że środki finansowe, za które pobudowano hale… należały do niej — zaczęli kwestionować niegdysiejsze postanowienie władz Warszawy. Postawiły ultimatum: „Banach przekaże nam natychmiast działki, albo pieniądze”. Dodajmy: ogromne pieniądze, bo działka przy Grójeckiej, to niezwykle łakomy kąsek. Grozi nam więc od lat nawet likwidacja spółdzielni, choć jesteśmy najbardziej cenionym i znanym sklepem nie tylko na Ochocie

mówi prezes SHB Józef Idzikowski.

Ciemne chmury nad Halami Banacha zbierają się od ponad ćwierć wieku. Są coraz bardziej burzowe. Płyną od strony Rakowca, Ratusza i – co szczególnie niepokoi i zastanawia – od sądów. Może po części dlatego, że na tym sporze, który trwa już ponad ćwierć wieku, krocie zarabiają prawnicy, traci zaś spółdzielnia i społeczeństwo. Zastopowane bowiem zostały plany inwestycyjne, a nawet remontowe. Nie można nie tylko rozpocząć budowy nowego obiektu, lecz chociażby gruntownej modernizacji niezniszczalnej – co prawda, to prawda – konstrukcji „blaszaka” rodem jeszcze z… Niemieckiej Republiki Demokratycznej. A może – głośno myślę – pomógłby tu konserwator zabytków? Kto wie, czy po upadku muru berlińskiego i wymazaniu z mapy politycznej Europy Niemieckiej Republiki Demokratycznej, Hale Banacha (są dwie: spożywcza i przemysłowa) nie stały się zabytkami i to w skali Unii Europejskiej?

W obronie SHB zebrano kilka tysięcy podpisów mieszkańców Ochoty i innych dzielnic. W tej spółdzielni zaopatruje się bowiem już trzecie pokolenie: wnuki i prawnuki, wciąż też przychodzą na zakupy, babcie i prababcie i pradziadkowie, dojeżdżają nawet z odległych dzielnic Warszawy… Mają zaufanie. Pamiętają i doceniają, że w okresie „socjalistycznej gospodarki niedoborów”, gdy podstawowe artykuły spożywcze sprzedawano na kartki, Hale Banacha były jedynym sklepem w stolicy, a może i w kraju, w którym na przykład matki mogły kupić odżywki dla dzieci bez żadnych kartek! – Dzieci nie mogą być głodne, a mnie najwyżej mogą wezwać na przesłuchanie – mówił kierownik stoiska z odżywkami Zbigniew Szewczyk. Na dywanik zapraszano jednak prezesa, bo to on tolerował samowolę personelu.

Niestety, podpisy klientów, ich racje i niebanalne sentymenty przegrywają wciąż z żądzą pieniądza.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że „zapewne ktoś z powiązaniami i grubym portfelem wydał już przed laty zlecenie na Banacha”.

 

Ryszard Bilski


 

Nr 1.Przed SHB fot. Piotr Araszkiewicz

Każdego roku w lipcu spółdzielcy obchodzą Międzynarodowe Święto Spółdzielczości. Tak było i w tym roku. Z tej okazji przed Halą Banacha klientów zaproszono na kiełbaski z rusztu. Fot. Piotr Araszkiewicz

NR 2.Przed SHB  fot.Piotr Araszkiewicz

Kilkaset osób obdarowano historią tej spółdzielni, liczącą prawie 35 lat i utrwaloną na prawie 200 stronach tekstu i zdjęć, na których wiele osób rozpoznało siebie i swoich znajomych. Autorami wspomnień są nie tylko spółdzielcy, ale także… rodzina Stefana Banacha, polskiego matematyka o międzynarodowej sławie. Fot. Piotr Araszkiewicz


Zdjęcie w nagłówku autorstwa Panek z Wikimedii udostępnione zgodnie z licencją  Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported.

 

Pierwsze ofiary suburbanizacji

Stało się. Mamy pierwsze ofiary suburbanizacji i oddania planowania przestrzennego w ręce deweloperów. Zachłyśnięcie się wolnym rynkiem sprawiło, że zupełnie zapomnieliśmy, że człowiek do życia potrzebuje też tego co wspólne – ulic, szkół i wodociągów. Prawo zostało zliberalizowane do tego stopnia, że miasto nie panuje w żaden sposób nad tym jak się rozwija, a raczej jak rośnie, bo jak już ostatnio pisaliśmy jest różnica między wzrostem, a rozwojem.

Pozwoliliśmy deweloperom na budowanie mieszkań w polu, bez zapewniania im odpowiedniej infrastruktury zarówno technicznej jak i społecznej. Deweloper zgarnia kasę za mieszkania, a za resztę niech zapłaci miasto. To nie są relacje sfery publicznej i prywatnej znane z krajów cywilizowanych, tylko z krajów Trzeciego Świata. W większości krajów Europy, a także w USA deweloper musi partycypować w kosztach budowy infrastruktury niezbędnej do funkcjonowania jego inwestycji. W Polsce deweloper tylko czerpie zyski, a koszty ponosi miasto, czyli my wszyscy.

Warto się zastanowić czy na pewno chcemy takiego modelu wzrostu. Musimy pamiętać, że rozpraszanie zabudowy oznacza konieczność budowy i utrzymania coraz większej ilości infrastruktury – dróg, wodociągów, komunikacji miejskiej, a to kosztuje. Im więcej przeznaczamy na te dziedziny tym mniej mamy na szkoły, kulturę itp. Ekonomia jest nieubłagana. To nauka o gospodarowaniu ograniczonymi zasobami. Ci którzy zarządzają nimi lepiej żyją na wyższym poziomie, ci którzy tego nie potrafią kończą tak jak Grecja.

Dlatego powinniśmy budować bardziej zwarte miasto. Nie oznacza to wcale życia w ścisku. Najgęściej zaludnioną dzielnicą Warszawy jest Ochota, a szkół i zieleni jakoś tam nie brakuje.


Gazeta Stołeczna – Mieszkają na pierwszym piętrze, nie mogą się umyć. Kłopoty z wodą na Białołęce


Zdjęcie w nagłówku zaczerpnięte z Wikimedii na licencji CC AS-A 4.0 autorstwa Action Direct.

Dzielnice dla Warszawy

Dziś podczas konferencji prasowej pt. „Dzielnice dla Warszawy”, członkowie warszawskich stowarzyszeń lokalnych przedstawili plan współpracy przed listopadowymi wyborami samorządowymi. Przedstawiciele czterech organizacji:

  • Miasto Jest Nasze
  • Inicjatywa Mieszkańców Warszawy
  • Wola Zmian
  • Ochocianie

Zaprezentowali wspólnie główne postulaty programowe, które ich zdaniem pozwolą na lepszy rozwój Warszawy, z uwzględnieniem potrzeb mieszkańców. „Jesteśmy mieszkańcami różnych dzielnic, troszczymy się o to jak się rozwijają i czujemy się za nie odpowiedzialni. Dlatego zdecydowaliśmy się na współpracę, ponieważ razem możemy więcej” – powiedziała Aneta Skubida, prezes Woli Zmian.

Lokalni działacze podkreślili, że reprezentują bezpartyjne, niezależne komitety. Według nich bezpartyjność jest kluczowym elementem sprawnego działania samorządu i liczenia się ze zdaniem mieszkańców. „Nie jesteśmy związani instrukcjami partyjnymi, dlatego możemy być w pełni lojalni wobec mieszkańców. Nasza dotychczasowa działalność doskonale tego dowodzi” – zaznaczył Piotr Basiński z Inicjatywy Mieszkańców Warszawy.

Jednym z postulatów jest stworzenie dobrych planów zagospodarowania przestrzennego, aby nie zamienić miasta w „betonową dżunglę”. Lokalne stowarzyszenia chcą dbać o zrównoważony rozwój miasta, tak aby stworzyć „Warszawę pełną życia, przyjazną dla nas i dla przyszłych pokoleń.”

Według stowarzyszeń niezbędnym warunkiem sprawnego rozwoju Warszawy jest przejrzystość i uczciwość działania miejskich urzędów. „Działalność ratusza i podległych mu jednostek powinna być w pełni transparentna i niebudząca żadnych wątpliwości. Potrzebne są mechanizmy, które wyeliminują jakiekolwiek przejawy nepotyzmu i niejasnych powiązań w funkcjonowaniu stołecznych urzędów” – zaapelował Jan Śpiewak, lider Miasto Jest Nasze.

Działacze podkreślili też, że dużym problemem wśród warszawskich samorządowców jest oderwanie od życia zwykłych mieszkańców miasta. „Samorząd powinien być jak najbliżej ludzi, bo tylko wtedy może skutecznie poznać i realizować potrzeby mieszkańców” – stwierdziła Aneta Skubida. „Należy zwiększyć znaczenie konsultacji społecznych oraz rozwijać takie inicjatywy, jak budżet partycypacyjny. Radny powinien być przede wszystkim dobrym sąsiadem, który pomoże rozwiązać problem oraz będzie animował lokalną społeczność” – dodała.

Startujemy do rad kilkunastu dzielnic w Warszawie, ponieważ to właśnie władze dzielnic są najbliższe mieszkańcom” – stwierdzli zgodnie zebrani. Przedstawili listę 13 dzielnic, w których członkowie stowarzyszeń będą startowali do rad ze wspólnych list. Są to:

Ogłosili też, że obecnie nie planują startu do Rady Warszawy ani wystawienia kandydata na Prezydenta. Stwierdzili także, że skupiają się na działalności w dzielnicach, w związku z czym nie deklarują poparcia dla żadnego z obecnych kandydatów z innych list czy ugrupowań.